SUMY.PL.TL
MENU STRONY  
  strona startowa
  łowiska
  RIO EBRO
  metody połowów suma
  gdzie znaleść suma
  sprzęt do połowów suma
  przygotowanie sumowego przyponu
  okresy ochronne-tarła
  relacje z wypraw
  Ryby
  symulatory wędkarskie
  wasze opowiadania
  Kontakt
  oceń stronę
  Księga gości
  zareklamuj się za darmo!
  Licznik
  autorzy strony
  wasze sumy
  zobacz suma 102,5 kg- 248 cm
relacje z wypraw

WYPRAWA NR 1

W sobotę rano zdajemy jacht i przeprowadzamy się do apartamentu położonego przy samym brzegu Rio Segre. Skończyło się leniuchowanie, włóczęga po Ebro i długie spanie – czas na poważny połów suma.

Mieszkamy na pierwszym piętrze – pokoje są gustownie wyposażone, a widok z tarasu zapiera dech w piersiach. Patrząc na wprost widzimy Segre – słyszymy nawet przewalające się na powierzchni sazany. Nieco wyżej, na wzgórzu nad Mequinenzą, widzimy piękny zamek – po lewej natomiast - most,

 

a za nim ujście Segre do Ebro.

Zdajemy sobie sprawę, że jest nam dane polować na suma na chyba najwspanialszym łowisku sumowym, okrzyczanym zresztą nie bez kozery mekką wędkarstwa sumowego w Europie.

Nasza taktyka jest następująca: będziemy łowić przede wszystkim z brzegu, wywożąc przynętę daleko w okolicę środka Segre – tam bowiem echosonda pokazuje nam zagłębienie starego koryta rzeki i naturalnie aktywność ryb. Poprzeczkę stawiamy bardzo wysoko – ja zamierzam pobić swój 2 metrowy rekord, Mariusz natomiast pragnie złowić właśnie dwumetrowca.

Naturalnie, jak na każdej naszej wyprawie, nie ma mowy o jakiejkolwiek formie rywalizacji. Wręcz przeciwnie – umawiamy się, że łowimy suma w następujacej kolejności. Pierwszego wedlug szczęścia – komu pierwszy weźmie, następne już po kolei, czyli jeżeli ja złowię suma, to następny będzie Mariusza, niezależnie na jaką wędkę uderzy. W ten sposób mamy zamiar wykluczyć czyjeś nadmierne szczęście albo pecha.

Decydujemy, że jako przynęty nie będziemy używać trudnych do złowienia tutaj małych sazanów, lecz zastosujemy bardzo wygodny i szeroko stosowany na tej wodzie Fishpelet.

Jest to ciemnobrunatny granulat, przypominający nieco lekko zgniecione kulki proteinowe. Ów granulat produkowany jest z mączki rybnej i posiada bardzo intensywny aromat, by nie powiedzieć, że śmierdzi bestialsko.

Montujemy go na długim włosie, dowiązanym do ucha sumowego haka, w ilościach od 7- 9 sztuk. Na zdjęciu Mariusz prezentuje swój zestaw. Wędzisko sumowe o masie wyrzutu 400 g, multiplikator Penn GTX leworęczny, plecionka o wytrzymałości 55 kg, ciężarek o masie 500 g, no i wspomniany już zestaw włosowy, uzbrojony w Fishpelet.

 

Mój zestaw jest prawie identyczny, tyle że stosuję stosunkowo sztywne wędziska morskie o masie wyrzutu 500 g i nieco lżejszy ołów, a mianowicie 250 g.

W sobotę po południu przepływamy na drugą strone Rio Segre i wybieramy miejsce do połowu. Linia brzegowa jest tutaj uregulowana betonowym murem, natomiast nierówna i błotnista kiedyś powierzchnia nabrzeża, zmieniła się po wyłożeniu jej płytami i zamontowaniu latarni w piękną promenadę.

Nie bez trudu wbijamy w twardą ziemię ciężkie metalowe stojaki na nasze wędziska.

Zbroimy zestawy wspomnianym już peletem rybnym i wywozimy na odległość 150 - 200 m. Jest bardzo ciepło i słonecznie, dlatego też nie liczymy jeszcze na brania, a czas do zachodu słońca umila nam beczułka mocno schłodzonego i skrzętnie chowanego przed upalnym, hiszpańskim słońcem tyskiego piwa.

Z naszej prawej strony zrobił się nagle wielki ruch. Okazało się, że to czeska grupa wędkarzy wspomagana przez Hiszpanów szykuje się do połowu suma. Robią niesamowity hałas. Płaczemy z Mariuszem ze śmiechu, gdy Hiszpan pokazuje Czechom, jak się holuje suma. Myślę, że gdyby miał wędkę w ręce bylibyśmy pewni, że to prawdziwy hol. Najśmieszniejsze jest to, że oni w ogóle się nie rozumieją! Obserwujemy ich jak montują zestawy – mają ich 18!!! Hiszpan bardzo sprawnie wywozi po kolei zestaw za zestawem, a około godziny 19.00 mają już pierwsze pobicie. Teraz dopiero zrobił się kocioł. Podekscytowani Hiszpanie wrzeszczą jak najęci. Dwóch facetów trzyma holującego rybę, jeden podpiera go z przodu dwoma rękami za klatkę piersiową, drugi natomiast trzyma go w pasie od tyłu. Nagle ktoś trzeci podbiega z kubłem zimnej wody i oblewa holującego suma Czecha, żeby go ochłodzić. Całość filmuje jeszcze ktoś inny, a my konamy ze śmiechu.

Z naszej lewej strony jest grupa Anglików, jacyś Niemcy, Belgowie i znowu Czesi. Oni przyjechali tutaj chyba dwoma autobusami. Grupa z prawej strony ma kolejne branie i kolejnego suma, potem następnego. Patrzymy z Mariuszem na siebie i nie rozumiemy sytuacji.

Nagle potężne szarpnięcie na naszych wędkach. Mariusz natychmiast zacina i woła: - Siedzi! Dobra, spokojnie Roj, spokojnie – wołam i rozglądam się za rękawicami. Mariusz pompuje suma, schodzą się pierwsi gapie. Nagle miękkie wędzisko Roja prostuje się ostentacyjnie, sygnalizując utratę ryby. - Kręć, Mariusz, kręć! Ona idzie na Ciebie, szybko kręć! Nie daj się oszukać! Jednak nic z tego - sum spiął się. Sprawdzam przypon Roja i nie wierzę własnym oczom! Mariusz wykonał go z tego samego materiału co linka główna. Ta zaś, mimo iż jest bardzo wytrzymała przeciera się bardzo szybko na maleńkich, ale ostrych jak brzytwa zębach suma. Dochodzi powoli północ: musimy kończyć i wracać o kiju. Hiszpańsko-czeska grupa złowiła w sumie 5 dorodnych sumów, my, Anglicy, Niemcy, Belgowie nic, a czeska grupa z lewej strony złowiła też trzy sztuki.

Następnego dnia rano na krótko przed świtem wywozimy nasze zestawy po raz kolejny. Jest stosunkowo chłodno i wieje dosyć chłodny wiatr. Na brzegu nie ma zbyt wielu gumiarzy. Czyżby chłodny wiatr przestraszył wszystkich? Wiatr ucichł - nagle węgorzowy dzwoneczek na szczytówce sygnalizuje delikatne puknięcie. Robię krok w kierunku wędki, aż tu nagle pobicie tak silne, że wędzisko wygina się wpół. Jednym susem dopadam wędki i po zacięciu rozpoczynam hol. Czuję duży opór, ale Penn nie oddaje ani centymetra linki. Pompowanie nie trwa długo – na czystej, pozbawionej zaczepów wodzie mocne morskie wędzisko, współpracujące z wyżej wspomnianym multiplikatorem nie dając rybie najmniejszych szans. Kiedy sum jest już pod brzegiem Roj zakłada rękawicę i łapie rybę za pysk – OK, jest nasza! - wołam - i wskakuję na dół, żeby przeciągnąć sumowi linę przez szczękę.

Wyciągamy go na brzeg, kładziemy na śpiworze i mierzymy. Belg kontroluje mój pomiar i potwierdza 2 metry. Podczas wyhaczania suma znajduję w jego pysku wbity haczyk karpiowy razem z przyponem, krętlikiem i żyłką. Skąd ja to znam – pomyślalem – przecież i mnie kiedyś taki olbrzym połakomił się na proteinową kulkę.

Wtedy jednak, po półgodzinnej walce z rybą karpiowym zestawem, kiedy sum był już mocno zmęczony i byłem bliski celu, rozleciał mi się kołowrotek, a próba lądowania suma za pysk gołą ręką zakończyła się krwawo.

Po pomiarach sum wraca do wody, a my kończymy połowy. Tego dnia byliśmy jedynymi, którzy złowili suma






WYPRAWA NR 2.

Po około 30 minutach jazdy zatrzymujemy się w pięknej i malowniczej zatoczce po prawej stronie Ebro. Kotwiczymy łódź i zabieramy się do oględzin zatoczki. Czynimy to łodzią napędzaną 10-konną Yamahą, którą holujemy na cumie za jachtem.

Najpierw echosondą sprawdzamy ukształtowanie dna oraz głębokość, następnie za pomocą podwodnej kamery sprawdzamy stan dna oraz wypatrujemy ryb. W zatoczce mamy głębokość 8 metrów, zbyt dużo więc jak na mariuszowy bat. Po krótkiej naradzie decydujemy, że ja zabieram się za łowienie żywców, a Mariusz spróbuje trochę pospinningować. Nocą natomiast, nasze sumówki uzbroimy w zakupione w Mequinenzie węgorze, a także sazany, tyle że te ostatnie muszę najpierw złowić.

Zanęcam szybko dwa miejsca, zanętą pochodzącą ze sklepu Taurusa (pozostałości po zlocie) oraz kukurydzą i białymi robaczkami. Na karpiówce zakładam dwa ziarnka kukurydzy, a na mojej nowej bolonce dwa białe.

Na brania nie trzeba długo czekać. W krótkim czasie wiaderko zapełnia się uklejami, tylko sazany jakoś odmawiają współpracy. Mariusz natomiast nareszcie dobrał odpowiedniego wabika na tutejsze sandacze. Jest nim najzwyklejszy biały twister, którym w ciągu około 2 godzin łowi 20 sandaczy, z czego 12 jest wymiarowych.

 

Nagle Mariusz zrywa ostatniego białego twistera i woła: - To już koniec, Janusz! - nie zgadzam się z nim i szybko podaję mu białe kopyto, a sam zwijam wędki i też zaczynam spinningować. Zmieniamy przynęty oraz kolory gum - żadnego pobicia! No cóż - miałeś rację Mariusz - one faktycznie biorą tylko na normalnego białego twistera.

Kończymy spinningowanie i uzbrajamy nasze sumówki. Moje w węgorze, z czego jeden w połowie wody, a drugi tuż pod powierzchnią. Mariusz natomiast jedną - uzbrojoną w filet sandaczowy - kładzie na gruncie, a drugą na spławik na uklejkę tuż nad samym dnem. Miałem już sprawionych połowę ryb, kiedy nagle Mariusz woła: - Janusz podbierak, mam coś większego.

W te pędy przechodzę z jachtu na łódź i podbieram Mariuszowi maleńkiego sumka – takiego w sam raz na patelnię. - Świetnie, Mariusz! – od razu pierwszego dnia zrobiłeś zaopatrzenie na cały tydzień pobytu na jachcie - uśmiecham się i drapię zarazem po głowie: kiedy ja te ryby usmażę?

Wiem już, że dzisiaj na kolację będzie sandacz, reszta natomiast wyląduje w zalewie octowej, którą przyrządzę według przepisu Old rysia – jest bowiem doskonała.

Noc mija spokojnie i bez brań. Długo siedzę na rufie jachtu i podziwiam czarne i pełne gwiazd hiszpańkie niebo. Przypominam sobie inne noce na Ebro – np. spędzane z Sazanem – wtedy też zachwycaliśmy się wspaniałą atmosferą, panującą nocą na tej rzece. Czy my wędkarze wszyscy jesteśmy tacy romantyczni?

Następnego dnia zgodnie z planem wyruszam do Mequinenzy na zakupy – wykorzystuję okazję i odwiedzam także angielskich wędkarzy, którzy od tygodni okupują brzeg Segre, łowiąc sumy i kręcąc film na jego temat. Zgodnie z moimi przewidywaniami Anglicy mieli pełne ręce roboty, co pozwoliłem sobie za ich zgodą uwiecznić na matrycy mojego aparatu.

 







WYPRAWA NR 3.



Dzień 1
Wyjeżdżamy z Trójmiasta w piątek, ok. godziny 15. Samochód zapakowany jest do granic możliwości. Większość to sprzęt wędkarski i turystyczny. Przed wyjazdem zakupiliśmy wszystko, co konieczne - też tak zróbcie, jeżeli chcecie pojść w nasze ślady, bo na miejscu nie kupicie niczego, nie ma gdzie.

Ok. godziny 22.00 dojeżdżamy do Wrocławia, mam tam rodzinę - przenocują nas.

Dzień 2
O 6.00 rano startujemy do dalszej podróży. Jedziemy autostradą w kierunku granicy z Niemcami - sorry, to o autostradzie to żart - o mało co nie rozwalamy zawieszenia. Nasze auto to Peugot 406 - 2.0, jest jaki jest - wiezie nas do przodu. Granica, autostrady niemieckie - wbrew powszechnym opiniom nie jest łatwo, bo w dawym DDR ciągłe remonty i przebudowy - bardzo wąsko, uważajcie.

Ok. godziny 16.00 przekraczamy granicę z Francją i... zaczęła się wielka jazda. Przez Francję przejechaliśmy w 6 godzin - piękny wynik, ale nie polecam nikomu - jechaliśmy bardzo szybko. Przerwy tylko na tankowanie, bo Peugot pił dużo - 15l na 100km. Ale nie mam do niego żalu, w końcu to ja naciskałem na pedał gazu. Ok. godziny 22.00 przekraczamy granicę z Hiszpanią. Widzę tablicę z napisem: Barcelona 490 km i... i się załamałem. Na autostradzie, płatnej oczywiście - pusto. Jeszcze tak daleko do celu. Z tyłu wszyscy w aucie śpią, tylko moja żona siedząca obok mnie ciągle gada - boi się, że zasnę.

Dzień 3
Jest 1.00 i jest Barcelona - nawet Jej nie widzimy, bo autostrada kieruje nas dalej na Saragossę - to jeszcze ładnych kilka kilometrów do Lleidy. W końcu ok. godziny 4.00 mijamy Lleidę, docieramy do miescowości Fraga, a tam dalej do Mequinenzy. W tym świętym miejscu, świętym dla wędkarzy całego świata jesteśmy ok. 5.00. Misteczko śpi, u mnie w aucie też wszyscy spoczęli w objęciach Gabriela - czyli po prostu betony i śpią. Nie dziwię im się, sam też położyłbym sie na chwilę, moje ręce mają ślady siniaków od zaciskania kierownicy.

W Mequinenzie skręcamy za mostem w lewo - zostało tylko 7 km do celu. Wzdłuż rzeki wije się droga - niebezpieczna, uważajcie. Zatrzymuję auto po ok. 3 km. Wszyscy wysiadamy i...słyszymy straszny łomot. W poświacie budzącego się dnia widzimy setki, tysiące ryb spławiających się przy powierzchni wody - pierwszy raz w życiu to widziałem, a zapewniam Was że mam już kij kilka ładnych lat, ale takiego odgłosu, takiego widoku nie widziałem nigdzie. Co innego płocie i szczupaki u nas, ale spławy tysięcy olbrzymich karpi, widok ciał sumów, które wyglądają jak opony w wodzie - tego się nie zapomina.

Dojechaliśmy!!! Dojeżdżamy do Ośrodka bardzo wyboistą drogą, bardzo niebezpieczną, bo biegnącą wzdłuż rzeki i... tam jest pusto, nikogo nie ma -wszyscy śpią. Wyruszyliśmy z Polski w piątek po południu i dotarliśmy do Campu w niedzielę nad ranem - pobyt mieliśmy zarezerwowany od niedzieli, ale jest 5.00 rano i nie budzimy nikogo - dyskretnie parkujemy auto i...odpadłem, po prostu zmęczenie wzięło górę nad moim postanowieniem trwania.

Nagle słyszymy pukanie w okno auta. Otwieramy drzwi i witamy się z pracownikiem Ośrodka. Pytam go po angielsku, gdzie jest właściciel tego interesu i gdzie są nasze pokoje, a On na to po polsku do mnie: a co Wy k...a z Polski jesteście, a po polsku nie gadacie. Zatkało nas... Tysiące kilometrów, pustkowie - a tu Polak, niemożliwe. Poźniej okazało się, że to Czech, który ma żonę Polkę - pozdrawiam Cię Peter - za Twoje cenne rady, za dowcip, za super atmosferę w Obozie...

Jesteśmy tak zmęczeni, że natychmiast po wskazaniu nam naszysz miejsc w Ośrodku idziemy spać. Budzimy się ok. 12.00 i co...-z miejsca nad wodę, na przystań. Uwagę naszą przykuwa waga zawieszona na drzewie - Peter tłumaczy, że to dla tych, którzy wracają ze zdobyczą. Tylko dlaczego waga ma skalę do 200 kg - to daje nam do myślenia...

Zaczyna padać rzęsisty deszcz, jest wrzesień - jak to możliwe w Hiszpanii. Ale nawet nam to pasuje, próbujemy zdobyć żywca z pomostu. Nie udaje się nam, bo nie znamy tamtejszych sposobów. Wieczorem idziemy do tawerny, baru, resturacji w Campie i dopiero tam otwierają nam oczy. Ludzie z całego świata wymieniają się doświadczeniami, opisami zestawów, sposobami, przynętami - tylko dlaczego głowa boli następnego dnia - to ich wynalazki... - nie pijcie zbyt wiele
 
Dzień 4
Z silnym postanowieniem wygranej idziemy skoro świt o 11.00 na przystań - tam przydzielają nam łódź. Pakujemy się do niej i w drogę. Słońce piecze niemiłosiernie - cała Hiszpania, ale i tak mamy kilka pięknych sandaczy. Nie udaje się nam pozyskać żywca - nie wiemy jak, kilka następnych godzin na pusto. Chyba musimy iść wieczorem do baru i tam zapytać - tak robimy. Wieczorem oglądamy też efekty wyprawy Niemców i Japończyka - 3 sumy, każdy po ok. 70kg - skacze nam ciśnienie. o karpiach po 15kg i sandaczach 5-7kg nie wspomnę - to tzw. przyłów, przy okazji.

Dzień 5
Już wszystko wiemy, przynajmniej tak nam się wydaje. Płyniemy rzeką kilka kilometrów w kierunku Flix. Zatrzymujemy się w miejscu, które wygląda bajkowo. Na początek łowimy kilka karpi, ale są za duże - wszystkie powyżej 5kg, wypuszczamy je. Dwie osoby zostają, a dwie inne ruszają w poszukiwaniu okoniopstrąga. Padło na mnie, zatrzymałem się kikaset metrów dalej, w małej zatoczce. Kilka rzutów super lekkim spinningiem i mam swojego żywca, ale cała zabawa trwała prawie 3 godziny, bo zwiedziłem wiele zatoczek - trzeba być cierpliwym...

Wróciłem i cieszę się, że mój przyjaciel w tym czasie ustawił już podpórki, uchwyty do wędek - wbijał głęboko w ziemię i napracował się okrutnie. Ale i On mnie chwali, bo mamy żywce.

Ustawiamy zestawy sumowe, trwa to ok. 2 godzin - słowo. Zarzucamy wędki, karpiówki by zdobyć małe karpie - żywcowe, czyli takie do 1,5kg. I nareszcie oddajemy się błogiemu lenistwu. Nie trwa to długo. Słyszymy hałas, plusk i tyle widzieliśmy z jednej karpiowej wędki - pewnie leży tam na dnie do dzisiaj. Od tej pory wędki przywiązujemy do drzewa.

Mój Przyjaciel postanawia przestawić swój zestaw sumowy, wypływa łodzią i..., wplątuje się śrubą silnika w linkę - wszystko się rwie, silnik gaśnie, a ja spotykam się z Nim dopiero wieczorem - 5 godzin walczył ze śrubą, zapomniał o nożu i przecinał linkę sobie tylko znanym sposobem, rzeka niosła Go dalej i dalej. Wrócił po mnie i nasze Panie - dziekuję mu za to... I tak skończyliśmy wedkowanie tego dnia - płacimy frycowe.

Dzień 6
Znowu ciężka praca przy poszukiwaniu żywca, łowimy kilka karpi - najmniejszy ma 7kg, na żywca się nie nadają. Mamy w pamięci Szwajcara, który rankiem złowił suma ok. 50kg - był dumny, jak paw. Też bylibyśmy pawiami, gdyby nam się udało-On zdobył żywca, więc miał suma.

Jest ok. 17.00. Decydujemy się na skorzystanie z rady Czecha - Petera. Polecił nam płynąć tam, gdzie do Ebro wpada inna, mała rzeka - tam mają być małe karpie. Czy rozumiecie problem, tam trzeba szukać małych, bo dużych nie brakuje.

Sukces, łowimy kilka karpiowych maluchów - takie 1,5-2,0 kg. Okoniopstrągów nie udaje się nam znaleźć. O sandaczach, jak krowy nie wspomnę - to przyłów.

Ponownie, ale w nowym miejscu ustawiamy zestawy. Czekamy. Ok. 21.00 jest branie, kołowrotek wyje jak ranny zwierz, kątownik-podpórka z wędką drga, jak osika. To nie sen, to sie dzieje naprawdę. Wskakujemy do łodzi i wypływamy dalej od brzegu. Piotruś zacina od strony środka rzeki i zaczyna się jazda...Już dwukrotnie zmienialiśmy się przy wędzisku - to trwa już prawie godzinę, a sum Diabeł walczy jak nasi pod Monte Cassino. On nas wiezie razem z łodzią, gdzie chce. Łódź prawie bierze wodę, gdy olbrzym jest bliżej, czasami stoimy jak na kotwicy, bo sum muruje do dna i tam stoi... Nie podam Wam żadnej rady, musicie mieć szczęście. Nam się udało, bo po kolejnej godzinie potwór osłabł i wciągnęliśmy go we dwóch do łodzi. Wróciliśmy po nasze Panie i jak najszybciej do Campu...

Cichutko podpłynęliśmy do przystani, nikogo nie było. We czwórkę zabraliśmy naszego króla-suma na brzeg i zważyliśmy GO.

Nie był z tych największych, ale dla nas 92 kg to był szok. Pięknie było patrzeć na to, jak odpływa, jak wraca do swoich, do domu na dnie Rio Ebro
galeria  
   
 
 
 
5  
  6  
Dzisiaj stronę odwiedziło już 7 odwiedzającytutaj!
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja